sobota, 27 lutego 2016

szarlotka z połówkami jabłek - kolejna najlepsza, na weekend

Okazuje się, że uwielbiam szarlotki.
Kiedy ktoś mnie pyta, a zdarza się to często, jakie jest moje ulubione ciasto, to błądzę w okolicach sernika, makowca czy piernika, szarlotka zdecydowanie nie pojawia się na pierwszym miejscu. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu odkryłam, że szarlotek, obok serników, jest u mnie na blogu najwięcej. A każda w momencie pieczenia budziła duże emocje i wrażenie, że tę lubię najbardziej.
Tak było i tym razem. I teraz zdecydowanie powiedziałabym, że ta właśnie jest najpyszniejsza.
Każda szarlotka to zupełnie inne ciasto, a składnik, który je łączy to oczywiście jabłka. Rodzaj ciasta, przygotowanie, samo przygotowanie jabłek, bo przecież możemy upiec szarlotkę albo jabłecznik, stanowią o całkowitej odmienności tych ciast w smaku, konsystencji i wykończeniu... A jakie ciasto jest lepsze od szarlotki w końcu zimy, kiedy tęsknimy za owocami, a skazani jesteśmy na zeszłoroczne zapasy? Doskonałe ciasto na weekend.
Te szarlotki, z połówkami jabłek zapiekanymi pod warstwą ciasta, robiły furorę na portalach kulinarnych już jakiś czas temu, nie bez powodu, bo są doskonałe. Przepis na moją pochodzi z bloga Nastoletnie Wypiekanie.











Składniki:

na blaszkę o wymiarach 21 x 33cm

Ciasto:
480 g mąki pszennej (3 kubki*)
250 g zimnego masła
4 łyżki cukru pudru
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 jajko
100g serka ricotta albo jogurtu naturalnego
1/3 kubka śmietany kremówki

Lukier:
2-3 łyżki śmietany kremówki
1 kubek cukru pudru

6-8 jabłek średniej wielkości, obranych, przekrojonych, z dokładnie wydrążonymi gniazdami nasiennymi
cynamon
3-4 łyżki cukru waniliowego

*kubek = 250ml















Jak zrobiłam:


Ciasto: 
Suche składniki wymieszałam w misce. Zimne masło pokroiłam na kawałeczki i posiekałam z suchymi składnikami. Dodałam jajko, ricottę i kremówkę, szybko zagniotłam jednolite ciasto.
 Podzieliłam je na dwie równe części.

Pierwszą rozwałkowałam na placek o wymiarach blaszki, przeniosłam na spód formy wyłożonej papierem do pieczenia i dokładnie docisnęłam. Blaszkę z ciastem włożyłam do lodówki, drugą część ciasta, nierozwałkowaną, również.
 
W międzyczasie przygotowałam jabłka. Połówki jabłek ułożyłam w blaszce, posypałam obficie cynamonem i cukrem waniliowym.
Drugą część ciasta rozwałkowałam na wymiary blaszki i przykryłam nim jabłka. Delikatnie docisnęłam tak, żeby ciasta pomiędzy jabłkami lekko się sklepiły. Widelcem zrobiłam w cieście kilka nakłuć.
Piekłam w 190 st.C przez 30-40 minut, aż ciasto lekko się zrumieniło.
 
Lukier: 
Składniki lukru wymieszałam, powinien mieć konsystencję gęstej śmietany. Ciepłą szarlotkę polałam, lekko posypałam cynamonem.








piątek, 26 lutego 2016

kurczak pieczony z cytryną i lawendą

Kurczaki niestety nie cieszą się dzisiaj dobrą opinią. Są nafaszerowane antybiotykami i chemią, a jedzenie ich wręcz nie jest wskazane. Na szczęście, coraz łatwiej kupić drób bio, certyfikowany, ekologiczny i zdrowy. Kurczak taki najczęściej jest mniejszy, drobniejszy, ale to wcale nie oznacza, że ma mało mięsa, wręcz przeciwnie. A dobrze przyrządzony kurczak jest doskonały, lekki i soczysty.
Francuzi dobrze wiedzą, jak sobie radzić z kurczakiem, dlatego skorzystałam z ich receptury, tym bardziej, że jest szybka, bardzo łatwa, a mięso rewelacyjne. Do tego lawenda budzi we mnie wspomnienie lata nią pachnącego, które kiedyś spędziłam w Prowansji, pośród lawendowych pól po horyzont.
Lawendę suszoną można kupić, ale jeżeli nie macie jej pod ręką, a właśnie w tej chwili chcecie upiec kurczaka, z powodzeniem można ją zastąpić suszonym rozmarynem, kurczak będzie równie dobry, chociaż nie będzie pachniał francuskim latem i Prowansją.






Składniki:

1 kurczak podzielony na 8 - 10 części
sól

lawendowa marynata:

2 łyżki suszonej lawendy ( ewentualnie rozmarynu )
4 - 5 łyżek dobrej oliwy virgin
4 łyżki dobrego płynnego miodu, najlepiej lawendowego albo tymiankowego, ja nie miałam, użyłam lipowego
gałązki tymianku, ja użyłam 1 łyżki tymianku suszonego
1 cytryna - sok i starta skórka






Jak zrobiłam:

Suszone zioła roztarłam dobrze w moździerzu, aż poczułam wyraźny zapach olejków eterycznych, wsypałam do dużej miski, dodałam resztę składników, czyli oliwę, miód, sok i skórkę z cytryny. Bardzo dobrze wymieszałam. W marynacie ułożyłam kawałki kurczaka, dobrze je w niej obtoczyłam, szczelnie przykryłam miskę, włożyłam do lodówki na 30 minut ( najlepiej zostawić kurczaka w marynacie w lodówce na minimum 3 godziny, nie miałam aż tyle czasu ).
Kawałki kurczaka razem z marynatą przełożyłam do naczynia żaroodpornego, skórką do góry, posypałam solą i wstawiłam do nagrzanego do 200'C piekarnika. Piekłam przez 45 minut, w połowie czasu przewróciłam je na kilkanaście minut na drugą stronę, a potem znowu skórką do góry, żeby się zrumienił.
Kurczak jest gotowy, kiedy po nakłuciu wypływa z niego jasny sok, nie czerwony czy różowy.
Podawałam polany sosem, z sałatą.



  

środa, 24 lutego 2016

kibbeh - mielona wołowina z kaszą nadziewana farszem mięsnym

Kibbeh, rodzaj kefty, kulek mięsnych z dodatkiem kaszy, to danie, którego nie jada się nigdzie poza Libanem. Kasza z mięsem wspaniale się dopełniają, ale dopiero wyrazisty w smaku farsz mięsny stanowi o wyjątkowości kibbeh. Po przekrojeniu klopsa widać ciemniejsze nadzienie z wołowiny z białymi orzeszkami pinii.
W kuchni libańskiej najbardziej lubię to, że większość potraw wykonuje się ręcznie, misternie lepiąc, zawijając i klejąc. Początkowo nie jest to łatwe, czasochłonne i pracochłonne, ale po pewnym czasie, kiedy nabierze się już wprawy, takie gotowanie daje ogromną satysfakcję, bo potrawy są wyjątkowe, piękne i niepowtarzalne.
Takie są kibbeh, które dzięki połączeniu mięsa z kaszą są kompletne i sycące, wystarczy podać do nich sałatę i lunch albo lekki obiad gotowy.







    

Składniki:

1kg mięsa wołowego mielonego
2 kubki kaszy bulgur
sól, pieprz
1 łyżeczka kuminu mielonego
1 łyżeczka przyprawy libańskiej 7 przypraw*
1 łyżeczka suszonej mięty

farsz:

1 cebula pokrojona w drobniutką kostkę
1/3 kubka orzeszków pinii, leciutko podprażonych na suchej patelni
500g mielonej wołowiny
7 przypraw, do smaku*
sól, pieprz
oliwa z oliwek


*7 przypraw:
1 łyżeczka świeżo zmielonego czarnego pieprzu
1 łyżeczka zmielonego ziela angielskiego
1 łyżeczka zmielonych goździków
1 łyżeczka zmielonej gałki muszkatołowej
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka zmielonych nasion kolendry
1 łyżeczka imbiru w proszku
Wymieszaj w słoiku wszystkie przyprawy.








Jak zrobiłam:

farsz:

Pokrojoną cebulę podsmażyłam na oliwie, aż była miękka. Dodałam mięso i przyprawy, czyli 7 przypraw, sól i pieprz, podsmażyłam, a potem wymieszałam z podprażonymi orzeszkami pinii.

Kaszę bulgur zalałam gorącą wodą tak, żeby z 1cm zapasem przykryła kaszę. Odstawiłam na 10 minut, a po tym czasie odcedziłam z nadmiaru wody. Dodałam do surowego mięsa mielonego, doprawiłam solą, pieprzem, kuminem, suszoną miętą i przyprawą 7 przypraw. Dobrze wymieszałam ręką, na gładką, zwartą masę, jak na nasze kotlety mielone.
Z masy z kaszą formowałam kulki, w każdej robiłam zagłębienie, do którego nakładałam łyżeczkę farszu. Zlepiałam końce każdego kibbeh i nadawałam mu lekko owalny kształt, lekko kulając i spłaszczając końce. Blaszkę wyłożyłam papierem do pieczenia, ułożyłam na niej klopsy, każdy posmarowałam oliwą, piekłam w 180'C przez około 45 minut, aż były rumiane. 
Kibbeh są dobre na ciepło, prosto z piekarnika i na zimno.
Kibbeh można również smażyć na głębokim dobrze rozgrzanym oleju, przez około 4 minuty z każdej strony.






wtorek, 23 lutego 2016

gratin de pomme de terre - pieczone ziemniaki z niebieskim serem i gruszką

Dzisiaj dopiero wtorek, to taki dzień jeszcze bez nadziei na weekend, ale już zdecydowanie lepszy niż poniedziałek.
Nie warto spędzać zbyt dużo czasu w kuchni ani też wydawać za dużo na zakupy, to i tak nie pomoże. Można jednak tanim kosztem zrobić szybki obiad, czasami takie są najlepsze. Posłużyłam się tym co znalazłam w kuchni, czyli ziemniakami, serem pleśniowym, cebulą i gruszką...i jeszcze kawałkiem chorizo, które cudownie wzbogaci każdą potrawę. Tanio i szybko, a wyszło doskonale. Inspirowałam się francuską gratin de pomme de terre, czyli zapiekanką z krojonych surowych ziemniaków. Francuzi nawet ze zwykłych ziemniaków robią dzieło sztuki kulinarnej, zapiekanka jest doskonała.



 







Składniki:

3-4 duże dobre ziemniaki, obrane ze skórki i pokrojone w cieniutkie plasterki
1 świeża gruszka, umyta, z wydrążonym gniazdem nasiennym, pokrojona w kostkę
kawałek niebieskiego sera pleśniowego, może być polski Lazur
3-4 łyżki oliwy virgin
kawałek hiszpańskiej kiełbasy chorizo, pokrojonej w plasterki ( można pominąć )
1 średnia cebula czerwona, pokrojona w plasterki
sól, pieprz





Jak zrobiłam:

Żaroodporne naczynie nasmarowałam oliwą. Na spodzie ułożyłam krążki czerwonej cebuli, a na niej plasterki ziemniaków w trzech rzędach tak, żeby na siebie zachodziły. Między nimi poutykałam kawałki chorizo. Całość posypałam solą i świeżo zmielonym pieprzem. Skropiłam oliwą, a wierzch posypałam pokruszonym serem i pokrojoną gruszką. Jeszcze raz lekko skropiłam oliwą i wstawiłam do nagrzanego do 180'C piekarnika. Piekłam przez około 30 - 40 minut, aż ziemniaki były leciutko rumiane i miękkie.
Do zapiekanki wystarczy podać sałatę z dobrym dressingiem i doskonały, tani i szybki obiad gotowy.  

A na zdjęciu poniżej zapiekanka podgrzana następnego dnia, równie dobra jeśli nie lepsza.




poniedziałek, 22 lutego 2016

muffiny z białą czekoladą, startą gruszką i jabłkiem

Miałabym ochotę zacząć mój post, pierwszy po bardzo długim czasie, słowami o powrocie z dalekiej podróży. To była podróż w czasie i świadomości, podróż z grypą w roli głównej. Nie będę się jednak rozpisywać na ten temat, najważniejsze, że wracam, że mam ochotę do pracy i pisania, a przede wszystkim do zdjęć i tworzenia nowych przepisów. Sport musi jeszcze chwilę poczekać, ale gotowanie, a przede wszystkim pieczenie już uprawiam.
Na rozgrzewkę zrobiłam szybkie i łatwe, ale zaskakująco pyszne muffiny. Babeczki to bardzo wdzięczny temat kulinarny, w którym można się rozwijać bez końca. A mój pomysł na dzisiejsze bazował na wykorzystaniu zapasów odkrytych w lodówce, przy jednoczesnym trzymaniu się dobrych zdrowych zasad żywienia, czyli mało cukru i tłuszczu, dużo błonnika i wspaniała wilgotna faktura.









Składniki:
na 12 babeczek

2 łyżki masła
3 - 4 łyżki śmietany kremówki 
2 duże łyżki miodu
szczypta soli
1 mały dojrzały banan, rozgnieciony
1 gruszka, obrana ze skórki i starta na tarce o grubych oczkach
1 jabłko, obrane ze skórki i starte na tarce o grubych oczkach
1 1/2 kubka mąki owsianej
2 łyżki cukru brązowego
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżeczka cynamonu
100g białej czekolady, połamanej na kawałki 

2 - 3 łyżki suszonej miechunki ( opcjonalnie; miechunka jest lekko gorzkawa, nie wszystkim będzie smakować )










Jak zrobiłam:

W rondelku na małym ogniu rozpuściłam masło z miodem, cukrem i wanilią. Odstawiłam na kilka minut, dodałam śmietanę kremówkę i wymieszałam.
Mąkę wymieszałam z solą, cynamonem, proszkiem do pieczenia i sodą. Mokre składniki, czyli masło z dodatkami wymieszałam z rozgniecionym bananem, startym jabłkiem i gruszką. Stopniowo dodawałam mąkę do mieszaniny mokrych składników, cały czas mieszając łyżką. Na końcu wsypałam połamaną czekoladę i suszoną miechunkę. Pamiętajmy, żeby nie 'przemieszać' masy na muffiny, może ona pozostać lekko grudkowata.
Przygotowałam formę na muffiny - 12 otworków w blaszce wyłożyłam papierowymi foremkami. Każdy napełniłam ciastem do wysokości 2/3 - nie więcej, bo babeczki urosną i stracą kształt wylewając się z otworów. Piekłam przez 25 minut w 180'C, aż były złociste, a patyczek suchy.
Zostawiłam w blaszce przez 5 minut, a potem przestudziłam na kratce przez 10 minut. 






wtorek, 9 lutego 2016

libańskie ciasteczka Ma'mool

Przygotowuję przepisy na warsztaty z kuchni libańskiej w nowym wydaniu, już o tym pisałam. To stawia poprzeczkę zdecydowanie wyżej, bo na warsztaty czekają wielbiciele tej kuchni, którzy znają ją całkiem dobrze i być może gotowali już ze mną kuchnię libańską w pierwszym wydaniu.
Jestem zadowolona, bo opracowałam kilka doskonałych nowości, pozostało mi wyszukanie ciekawego deseru czy wypieku. Ciastka, ciasteczka, to nie mój żywioł, a jest ich mnóstwo w kuchni libańskiej. Małe, kruche, pojedyncze ciasteczka piekę rzadko, bo za nimi nie przepadam.
Ciastka Ma'mool widywałam tu i tam, ale nie zwróciłam na nie najmniejszej uwagi, bo wyglądały na pospolite kruche ciastka posypane cukrem pudrem. Przyjrzałam się im jednak dokładniej ze względu na i ciekawą fakturę i okazało się, że takie drobne i cienkie, a wypełnione nadzieniem, a właściwie jego trzema rodzajami, daktylowym, pistacjowym i daktylowym. Podjęłam wyzwanie i jestem bardzo dumna.
Kuchnia bliskowschodnia wymaga sprawnych dłoni, wiele słodkich i wytrawnych rzeczy robi się lepiąc, zawijając, skręcając, taka twórczość daje ogromną radość.
Do zrobienia ciastek z fakturą potrzebne są drewniane foremki*, ale można je również zostawić gładkie. Zanim zainwestujecie w te gadżety, wpadnijcie na warsztaty i wypróbujcie, zapraszam do SPOT. Poznań.

*foremki:  podłużna do nadzienia pistacjowego, okrągła głęboka do orzechowego, okrągła płaska do daktylowego



  







Składniki:

250g masła
3 kubki* semoliny gruboziarnistej
1 1/2 łyżki cukru
1 kubek mąki pszennej i jeszcze trochę do podsypywania
1/3 kubka wody różanej
2 łyżki wody z kwiatów pomarańczy
2 łyżeczki przyprawy mahlab** ( opcjonalnie )
cukier puder do posypania

nadzienie daktylowe:
1 kubek daktyli
szczypta cynamonu

nadzienie z orzechów włoskich:
1/2 kubka orzechów włoskich
1 łyżeczka cukru
1 łyżeczka wody różanej
1 łyżeczka wody z kwiatów pomarańczy

nadzienie pistacjowe:
1/2 kubka pistacji
2 łyżki cukru
1 łyżeczka wody różanej
1 łyżeczka wody z kwiatów pomarańczy

* kubek = 250ml
** przyprawa mahlab = popularna przyprawa w kuchni Bliskiego Wschodu - są to zmielone ziarna wiśni wonnej, technicznie nic sie nie stanie, jeżeli ją pominiecie, ale przyprawa nadaje wyjątkowy aromat ciastom 












Jak zrobiłam:

Nadzienie daktylowe:
Daktyle zalałam gorącą wodą, zostawiłam na 15 minut. Odlałam wodę, dodałam cynamon i zmiksowałam na gładka masę.

Nadzienie z orzechów włoskich:
Składniki zblendowałam, masa nie musi być całkowicie gładka.

Nadzienie z pistacji:
Zrobiłam tak samo, jak to z orzechów włoskich.

Ciasto:
Masło roztopiłam i wymieszałam z semoliną, cukrem i przyprawą mahlab. Odstawiłam na 3 godziny. Dodałam wody kwiatowe i mąkę pszenną, zagniotłam ciasto. W razie potrzeby, jeżeli ciasto jest za twarde, można dodać trochę zwykłej wody.
Piekarnik rozgrzałam do 180'C, blaszkę wyłożyłam papierem do pieczenia, do miski wsypałam mąkę pszenną. Oderwałam małą porcję ciasta, niewielką kuleczkę, lekko rozpłaszczyłam w dłoni, zrobiłam zagłębienie i łyżeczką nałożyłam farsz. Zamknęłam ciasto dookoła farszu, spłaszczyłam i włożyłam do mąki. Odcisnęłam w formie do ma'mool i ułożyłam na blaszce. Przy siódmym ciasteczku jest już naprawdę łatwo. Piekłam 20-25 minut, nie za długo bo stwardnieją, aż były złociste. Posypałam cukrem pudrem.










niedziela, 7 lutego 2016

chałwa sezamowa z pistacjami

Pisałam ostatnio o wykluczeniu cukru z diety i postanowienia się raczej trzymam; raczej, ponieważ nie mam jeszcze sposobów na zastępowanie cukru we wszystkim co chcę upiec czy ugotować. Z tego, co słyszę na warsztatach, w komentarzach na blogu i w kontaktach z tymi, którzy gotują i pieką wnioskuję, że beztroskie używanie cukru w wypiekach należy już do przeszłości. Nie oznacza to jednak, że przestaliśmy lubić słodycze, przeciwnie, jemy ich mniej a więc muszą być bardzo słodkie i wyjątkowe, także pod względem jakości.
Zawsze miałam ochotę zrobić dobrą domową chałwę bez cukru, zrobiłam i jestem zachwycona. Bez cukru, o wyraźnym sezamowym smaku, pełną orzechów, chrupiącą i lekko żującą. Jednego jej brakuje, cukrowych igiełek, które tak przyjemnie chrupią pod zębami. Cóż, trzeba wybierać, jak bez cukru to konsekwentnie, użyłam więc wyłącznie miodu.
Dodatki do chałwy można dowolnie zmieniać, ilość miodu regulować.
Chałwa będzie też pięknie wyglądała w małych, pojedynczych papilotkach; każdą porcję można wtedy obtoczyć w sezamie, włożyć do papierowych foremek i uformować dowolnie.















Składniki:

na 12 kawałków

200g nasion sezamu
kilka łyżek płynnego miodu, w zależności od potrzeb masy, z grubsza 2 duże łyżki na 100g sezamu
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
orzechy włoskie, posiekane
rodzynki
pistacje, posiekane







Jak zrobiłam:

Sezam uprażyłam delikatnie na suchej patelni - do momentu, kiedy ziarenka lekko ściemniały. Trzeba uważać, żeby go nie spalić, bo będzie gorzki. Wystudziłam i zmieliłam; można to zrobić w młynku, ja najpierw roztarłam w moździerzu, a potem rozdrobniłam blenderem. Sezam  w trakcie rozcierania staje się coraz bardziej wilgotny i tłusty. Rozcieranie trzeba przeprowadzać małymi porcjami, bo inaczej młynek czy blender się przegrzeją.
Do roztartego sezamu dodałam miód i esencję waniliową, wymieszałam, konsystencja powinna być gęsta. 
Dodałam orzechy i rodzynki, wymieszałam. Jeżeli masa jest za gęsta, trzeba dodać więcej miodu, jeżeli za rzadka, więcej sezamu.
Wyłożyłam masę do formy wyłożonej papierem do pieczenia, wyrównałam i ubiłam, posypałam pistacjami i sezamem, włożyłam do lodówki. Kiedy stężała, pokroiłam na części.










piątek, 5 lutego 2016

burgery jaglane z brokułem w ziarnach słonecznika

To był szalony tydzień, warsztaty, spotkania, mnóstwo inspiracji i nowych pomysłów, z których jeszcze niewiele wychodzi....ale poczekam, wytrwam przy swoim i musi być po mojemu.
A wczorajsze warsztaty były niezwykłe, no bo czy często ludzie gotują, a potem się oświadczają? Tak, były zaręczyny i był pierścionek z brylantem, bardzo miło i wzruszająco, Iwona i Michał, wszystkiego najlepszego!
A teraz relaks, dużo wody i dobre odżywcze menu, tego mój organizm potrzebuje.
Na lunch burgery jaglane z brokułami, a do tego sałata z prostym dressingiem, to sobie zaplanowałam na dzisiaj.










Składniki:

1 kubek* kaszy jaglanej
1 mały brokuł - różyczki
1 jajko
sól
pieprz
duża garść ziaren słonecznika
olej słonecznikowy do smażenia

kubek = 250ml







Jak zrobiłam:

Kaszę wysypałam na suchą, rozgrzaną patelnię i prażyłam ją, poruszając patelnią, przez dłuższą chwilę, aż wyraźnie zaczęła pachnieć orzechami. Wtedy zdjęłam patelnię i przepłukałam kaszę gorącą wodą. Dzięki prażeniu a potem płukaniu kasza nie będzie gorzka. W garnku zagotowałam 2 1/2 kubka wody, wsypałam kaszę i gotowałam na bardzo małym ogniu, pod przykryciem, bez mieszania przez 15 - 18 minut, aż wypiła wodę. Jeżeli zauważycie, że za szybko wchłonęła wodę, dolejcie odrobinę wrzącej wody w trakcie gotowania.
Zestawiłam z ognia i zostawiłam pod przykryciem przez 5 minut.
W międzyczasie ugotowałam brokuł na parze, powinien być lekko twardy. Odłamałam różyczki i podzieliłam je na małe cząstki.
W dużej misce wymieszałam ugotowaną kaszę z kawałkami brokuła, dodałam jajko, wymieszałam ręką, jak mięso na kotlety mielone. Doprawiłam solą i pieprzem, spróbowałam, dobrze wyrobiłam jeszcze raz.
Uformowałam burgery. Ziarna słonecznika wsypałam do miseczki i każdego burgera obtoczyłam w słoneczniku. Na patelni rozgrzałam olej. Smażyłam burgery aż były złociste z każdej strony.
Podawałam natychmiast, z sałatą.








wtorek, 2 lutego 2016

mój sposób na karkówkę

Pytano mnie już wielokrotnie, ostatnio wczoraj, jak zrobić dobrą karkówkę. Uświadomiłam sobie dwie rzeczy, po pierwsze, że dawno jej nie jadłam a mam ogromną ochotę, a po drugie, że jeszcze nie pisałam na blogu o karkówce, w ogóle mięsa tutaj niewiele.
Wynika to z mojej codziennej diety, w której mięso pojawia się bardzo rzadko, nie z zasady, ale raczej z ochoty. Całymi tygodniami obywam się bez niego, albo jem, ale są to plasterki chudej szynki gotowanej, chorizo czy bekonu. I zaspokaja mnie to na bardzo długo. Mięso, jeżeli jem, musi być doskonałej jakości i świetnie przyrządzone, tak jak lubię, wyraziste, nie nudne, nie za suche ale też nie za delikatne, w sam raz. A taka zawsze jest karkówka. Nie jest najbardziej pożądana w codziennej diecie, zawiera dużo tłuszczu. Jednak dzięki temu świetnie się piecze i doskonale smakuje. Ja zwykle przyrządzam ją po swojemu i pojęcia nie mam, czy jest mój sposób jest zgodny ze sztuką kulinarną czy nie, w każdym razie jest sprawdzony, a karkówka doskonała, zarówno na zimno jak i na gorąco.










1 kg karkówki

marynata:

3-4 łyżki oliwy
2-3 ząbki czosnku roztarte
5-6 ząbków czosnku w całości ( mogą być z łupinką )
1 duża łyżka majeranku suszonego
1/2 łyżki tymianku
2 łyżki musztardy dijon
1 duża łyżka miodu
odrobina soku z cytryny
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka pieprzu













Wszystkie składniki marynaty dokładnie wymieszałam. Osuszony kawałek mięsa natarłam marynatą, umieściłam w naczyniu, zalałam resztą marynaty i zostawiłam pod przykryciem w lodówce na kilka godzin, a idealnie na noc.
Mięso z marynatą umieściłam w naczyniu żaroodpornym. Nakłułam ostrym nożem ostrożnie w kilku miejscach i w każde wcisnęłam ząbek albo połówkę, jeżeli są duże, czosnku. Piekłam w 200'C przez około 90 - 100 minut, aż było spieczone i nie wyciekał z niego surowy sok.
Początkowo piekłam mięso odkryte, a kiedy się lekko zrumieniło na wierzchu, przykryłam kawałkiem folii aluminiowej i tak zostawiłam przez większość czasu pieczenia. Kilkanaście minut przed końcem pieczenia znowu odkryłam, żeby je mocniej zrumienić.
Po upieczeniu mięso trzeba przykryć folią i zostawić na kilka minut, żeby mięso związało soki, odpoczęło.

Z uzyskanego w trakcie pieczenia sosu naturalnego można zrobić sos winny; na patelni podgrzać do wrzenia dobre wino wytrawne, chwilę podgrzewać, dodać sos mięsny, wymieszać, a na końcu zagęścić kawałkami zimnego masła.